SILMA - utracona szansa
Przeglądam zasoby Google w poszukiwaniu firmy lub marki Silma produkcji niemieckiej - i słabo, słabiutko mi idzie. Znalazłem projektory Silma, co by pasowało logicznie do profilu, bo mam tu zamiar mówić o maszynie stenograficznej Silma - a zatem również wyrafinowany, mechaniczny (w latach 60-tych tylko mechaniczny) sprzęt.
Otóż w Stenografie Polskim z roku 1967 nr 6(117) znalazłem arcyciekawy artykulik o maszynie stenograficznej SILMA, pt. "Jak pracuje maszyna do stenografowania?".
Jest to świetna okazja, by zademonstrować "polski stenogram" z takiej maszyny. Każdy, kto tu trafił, nie będzie miał najmniejszego kłopotu, żeby wyobrazić sobie, że te rozstrzelone literki komputer bez trudu potrafi skleić w całość i poprawnie zinterpretować.
Oto przykład polskiego stenogramu akordowego. Maszyna SILMA pracowała na tej samej zasadzie, co amerykańskie maszyny stenograficzne - wypluwała w jednym rządku zestaw naciśniętych czcionek, z których każda miała swoje stałe miejsce na taśmie papierowej określonej szerokości. Jak widać powyżej, jeden rządek znaków to jedno naciśnięcie zestawu (akordu) klawiszy. W tym wypadku regularnie składają się one na sylaby. Brak niektórych liter/głosek kompensuje się arbitralnie zaplanowanymi złożeniami. W każdej linijce jest zatem jedna sylaba (za wyjątkiem specjalnego i jedynego w swoim rodzaju wyrazu "dżdżysty"). Łatwo sobie wyobrazić skróty niektórych wyrazów, żeby z dwóch kliknięć zrobić jedno.
A oto klawiatura, na której zostały wystukane wyżej ukazane słowa. Została zaprojektowana do języka niemieckiego, zatem zapewne wymagałaby pomniejszych korekt. Jak widać z porównania z amerykańskim układem klawiszy, miała cokolwiek więcej przycisków, a zatem przy wyższych wymaganiach manualnych mniejsze wymagania wobec pamięci stenotypisty (lub stenotypistki), który (która) musiał(a)by zapamiętać inną liczbę arbitralnych znaczników.
Trochę o sposobie używania tej klawiatury. Dzieli się (we wszystkich takich wypadkach, czy SILMA, czy Stenograph, czy GrandJean) na połowy lewą i prawą, czyli inicjalną i finalną. Lewa ręka wciska spółgłoski zaczynające sylabę, kciuki wybierają samogłoski, wreszcie prawa ręka wciska spółgłoski kończące sylabę, o ile takie występują. I tu otwiera się pole do popisu dla stenografii, albowiem w języku polskim znaczna większość sylab jest otwarta, czyli kończy się spółgłoskami - w takim wypadku prawa ręka mogłaby sprytnie i ukradkiem wstukiwać w akord stenograficznie streszczone sylaby kolejne. W tej sposób wyraz czterosylabowy dałoby się wstukać może trzeba, a nawet dwoma uderzeniami, co znacznie przyspieszyłoby zapis.
Można to uznać za utraconą szansę polskiej stenotypii. Niewielkie zmiany w układzie klawiszy (w stenotypii, podobnie jak w stenografii, nie ma co marzyć o uniwersalnej klawiaturze dla wszystkich narodów świata) dla zwiększenia szybkości i łatwości pisania - i mielibyśmy polski stenotyp.
Tu pozwolę sobie wywnętrzyć się: ale tak to już jest, że dotowana z państwowych pieniędzy organizacja o szczytnych nawet celach (i możliwych do osiągnięcia) nie wykazała ani grama chęci, aby na serio, a nie tylko publicystycznie, zająć się problemem - nie przełamano obojętności wysokich urzędników partyjnych, a dziś - to już w ogóle wszystkim jest wszystko jedno.
Dlatego właśnie nazwałem to utraconą szansą. Dziś, aby nawet na bazie powyższego, opracować prototyp, prace wszystkie trzeba zaczynać od nowa. Od zera praktycznie.
Ale nie czas płakać. Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, skoro musimy zaczynać od zera, czy nie rozsądniej byłoby projektować układ pod amerykańskie klawisze? Oto jest pytanie. Przydałby się ktoś ze smykałką do rozwiązywania prostych problemów przy pomocy komputera, żeby na to pytanie odpowiedzieć - albowiem wymagałoby to prostych badań statystycznych: czy na amerykańskim układzie jest dosyć klawiszy po każdej stronie, żeby można było pisać właśnie po polsku? Albowiem głosownia polska jest nieporównanie bogatsza od angielskiej, francuskiej, czy włoskiej. Kto wie?
Otóż w Stenografie Polskim z roku 1967 nr 6(117) znalazłem arcyciekawy artykulik o maszynie stenograficznej SILMA, pt. "Jak pracuje maszyna do stenografowania?".
Jest to świetna okazja, by zademonstrować "polski stenogram" z takiej maszyny. Każdy, kto tu trafił, nie będzie miał najmniejszego kłopotu, żeby wyobrazić sobie, że te rozstrzelone literki komputer bez trudu potrafi skleić w całość i poprawnie zinterpretować.
Oto przykład polskiego stenogramu akordowego. Maszyna SILMA pracowała na tej samej zasadzie, co amerykańskie maszyny stenograficzne - wypluwała w jednym rządku zestaw naciśniętych czcionek, z których każda miała swoje stałe miejsce na taśmie papierowej określonej szerokości. Jak widać powyżej, jeden rządek znaków to jedno naciśnięcie zestawu (akordu) klawiszy. W tym wypadku regularnie składają się one na sylaby. Brak niektórych liter/głosek kompensuje się arbitralnie zaplanowanymi złożeniami. W każdej linijce jest zatem jedna sylaba (za wyjątkiem specjalnego i jedynego w swoim rodzaju wyrazu "dżdżysty"). Łatwo sobie wyobrazić skróty niektórych wyrazów, żeby z dwóch kliknięć zrobić jedno.
Układ klawiatury SILMA |
A oto klawiatura, na której zostały wystukane wyżej ukazane słowa. Została zaprojektowana do języka niemieckiego, zatem zapewne wymagałaby pomniejszych korekt. Jak widać z porównania z amerykańskim układem klawiszy, miała cokolwiek więcej przycisków, a zatem przy wyższych wymaganiach manualnych mniejsze wymagania wobec pamięci stenotypisty (lub stenotypistki), który (która) musiał(a)by zapamiętać inną liczbę arbitralnych znaczników.
Trochę o sposobie używania tej klawiatury. Dzieli się (we wszystkich takich wypadkach, czy SILMA, czy Stenograph, czy GrandJean) na połowy lewą i prawą, czyli inicjalną i finalną. Lewa ręka wciska spółgłoski zaczynające sylabę, kciuki wybierają samogłoski, wreszcie prawa ręka wciska spółgłoski kończące sylabę, o ile takie występują. I tu otwiera się pole do popisu dla stenografii, albowiem w języku polskim znaczna większość sylab jest otwarta, czyli kończy się spółgłoskami - w takim wypadku prawa ręka mogłaby sprytnie i ukradkiem wstukiwać w akord stenograficznie streszczone sylaby kolejne. W tej sposób wyraz czterosylabowy dałoby się wstukać może trzeba, a nawet dwoma uderzeniami, co znacznie przyspieszyłoby zapis.
Włoski układ klawiatury na amerykańskich klawiszach |
Można to uznać za utraconą szansę polskiej stenotypii. Niewielkie zmiany w układzie klawiszy (w stenotypii, podobnie jak w stenografii, nie ma co marzyć o uniwersalnej klawiaturze dla wszystkich narodów świata) dla zwiększenia szybkości i łatwości pisania - i mielibyśmy polski stenotyp.
Tu pozwolę sobie wywnętrzyć się: ale tak to już jest, że dotowana z państwowych pieniędzy organizacja o szczytnych nawet celach (i możliwych do osiągnięcia) nie wykazała ani grama chęci, aby na serio, a nie tylko publicystycznie, zająć się problemem - nie przełamano obojętności wysokich urzędników partyjnych, a dziś - to już w ogóle wszystkim jest wszystko jedno.
Dlatego właśnie nazwałem to utraconą szansą. Dziś, aby nawet na bazie powyższego, opracować prototyp, prace wszystkie trzeba zaczynać od nowa. Od zera praktycznie.
Ale nie czas płakać. Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, skoro musimy zaczynać od zera, czy nie rozsądniej byłoby projektować układ pod amerykańskie klawisze? Oto jest pytanie. Przydałby się ktoś ze smykałką do rozwiązywania prostych problemów przy pomocy komputera, żeby na to pytanie odpowiedzieć - albowiem wymagałoby to prostych badań statystycznych: czy na amerykańskim układzie jest dosyć klawiszy po każdej stronie, żeby można było pisać właśnie po polsku? Albowiem głosownia polska jest nieporównanie bogatsza od angielskiej, francuskiej, czy włoskiej. Kto wie?
Komentarze
Prześlij komentarz